Prof. Beata Krzywosz-Rynkiewicz w kolejnej relacji z pobytu na stażu w Hongkongu

Prof. Beata Krzywosz-Rynkiewicz z naszego wydziału od stycznia mieszka i pracuje w Hongkongu. Kiedy pod koniec lutego czytaliśmy pierwszą relację Pani Profesor z pobytu na stażu, rzeczywistość w Polsce była zupełnie inna. Dziś funkcjonujemy w stanie zagrożenia epidemicznego i borykamy się wieloma trudnościami, takim jak chociażby zamknięte szkoły i uniwersytety. Hong Kong wydaje się powoli podnosić z kryzysu. Przeczytajmy więc, jak wygląda funkcjonowanie uniwersytetów i jak radzą sobie studenci i wykładowcy w czasach koronawirusa.

Hongkong liczy 7,5 mln mieszkańców. Na 1 km2 mieszka ok. 7000 ludzi. To jedno z najgęściej zaludnionych miejsc na Ziemi. Nietrudno sobie wyobrazić, co mogłoby się tam zdarzyć, gdyby mieszkańcy i władze zlekceważyli zagrożenie. Ale nie zlekceważyli. Szkoły w Hongkongu władze zamknęły już 15 stycznia, uniwersytety – 25 stycznia.

Początkowo zamknięcie miało trwać 2 tygodnie. Potem przedłużono je o kolejne 2, a następnie o jeszcze 2. Obecnie mówi się już o tym, że studenci nie wrócą na uczelnie w tym semestrze. Większość studentów wyjechała do domów, ale ok. 20% zostało i nadal mieszka w akademikach. Kampus, podobnie jak Kortowo stanowiący osobne terytorium, pracuje normalnie, np. czynne są biblioteki, sklepy i bary. Prowadzi do niego brama, jedyna zresztą. Przy bramie ustawiono namiot i dyżurują w nim strażnicy. Każdego wchodzącego legitymują, mierzą mu temperaturę i dezynfekują dokładnie ręce. Mają specjalistyczny sprzęt do mierzenia temperatury (rodzaj kamery termowizyjnej). Uprzejmy pan ochroniarz, kiedy powiedziałam mu, w jakim celu robię zdjęcia, pozwolił mi sfotografować sprzęt i zadeklarował, że może podzielić się doświadczeniami z władzami mojego uniwersytetu. Hongkończycy są niezwykle pomocni i uprzejmi.

Dziennie średnio mierzą mi temperaturę 7 razy. Automatyczne dozowniki z płynem dezynfekującym na terenie kampusu rozstawione są co 20 m. Ludzie dezynfekują ręce co chwila. Każdy człowiek nosi przy sobie pojemnik z jakimś środkiem odkażającym. Nie widać nikogo bez maseczki.

W pierwszym tygodniu zawieszenia zajęć trwał stan niepewności. Ale władze uczelni bardzo szybko postanowiły wprowadzić tryb nauczania on-line. Wybrały program ZOOM (podobny do SKYPE). Okazało się, że w każdej katedrze jest jakiś pracownik (głównie młody), który zna ten program. Zostali więc wytypowani na instruktorów. Przeszli dodatkowe, szybkie szkolenie, też on-line, a następnie przeszkolili pracowników swoich katedr. W ten sposób pracownicy uczelni bardzo szybko poznali zasady pracy w programie ZOOM. Niektórzy, głównie starsi pracownicy, narzekali, że studenci się nie logują, albo że się logują, ale wyłączają kamery i idą spać. Mamy tu studentów z różnych stref czasowych, dlatego zajęcia wypadają niektórym o różnych porach dnia. Ale na to już się nic nie poradzi. O określonej porze musza się logować, bo inaczej mają nieobecność.

ZOOM daje naprawdę niezwykłe możliwości. Można na żywo zebrać grupę kilkudziesięciu studentów i patrzeć na ich twarze na ekranie monitora. W większych grupach powyżej 100 osób nie jest to już niestety możliwe. Sprawdzanie obecności nie jest konieczne, bo wiadomo, kto się zalogował. Studenci przed każdymi zajęciami mają obowiązek włączyć kamery w swoich urządzeniach, żeby ich można było widzieć. Mikrofony mają mieć wyłączone, aby odgłosy z domów nie zakłócały transmisji. Mnie jednak wszyscy słyszą. Mogą w trakcie wykładu zadawać prowadzącemu pytania. Widzimy je w pasku na dole ekranu. Przerywam wtedy wykład i proszę pytającego, aby włączył mikrofon i zadał to pytanie. Zadaje, słyszą je wszyscy, a ja odpowiadam. Jeśli ktoś ma dodatkowe uwagi, czegoś nie zrozumiał - pyta w ten sam sposób, czyli najpierw pisemnie na pasku, a ja udzielam mu głosu. To bardzo dobra forma prowadzenia zajęć. ZOOM sam wymusza kulturę debaty. Nie mogą bowiem mówić 2 osoby na raz. System pozwala też na organizowanie pracy w grupach, czyli łączenie studentów w zespoły, które mają przedyskutować zadane kwestie. Prowadzący może się włączać w pracę zespołów i przełączać pomiędzy nimi

Oprócz tego mamy prezentacje filmowe w Power Point. Najpierw przygotowuję samą prezentację złożoną ze slajdów. Potem w Power Poincie włączam funkcję filmowania i omawiam każdy slajd. Kiedy ją prezentuję studentom - widzą poszczególne slajdy i mnie w dolnym lewym rogu monitora. Po takiej prezentacji wracamy do ZOOMu i studenci mogą mi zadawać pytania, omawiać różne kwestie.

To efektywny sposób uczenia. Ale nie na wszystkich kierunkach. Na naukach społecznych tak, ale na tych kierunkach, które wymagają zajęć w pracowniach i laboratoriach – już nie. Przedmioty, które się w nich obywają zostały przełożone na następny semestr. W tej chwili na uczelni, w której przebywam, rozważamy, jak przeprowadzić zaliczenia i egzaminy. Decyzji jeszcze nie ma. Cały czas mam kontakty z naukowcami z różnych części świata i wiem, że w tryb on-line przeszły już uniwersytety w Budapeszcie, Atenach, Yorku w Wielkiej Brytanii i w Tartu w Estonii.

Administracja uczelniana pracuje, ale z ograniczeniami. W tych pomieszczeniach, w których przebywa po kilka osób, dyżuruje jedna. Kontakty osobiste są ograniczone, utrzymuje się dystans między ludźmi. Nikt już nie wita się przez podanie ręki. Nikt nikomu nie rzuca się na szyję. Zmieniły się obyczaje.

Czy to wszystko daje efekt? Tak. W Hongkongu liczącym 7,5 mln mieszkańców i przy zaludnieniu 7000 osób na 1 km2 dziennie notuje się tylko 2-3 zachorowania, a bywają dni, że nie ma żadnego. Życie w mieście toczy się w miarę normalnie. To dlatego, że ludzie tutaj są bardzo zdyscyplinowani i odpowiedzialni. W każdym autobusie na przykład jest informacja o konieczności założenia maski. Jeśli będziemy brać z nich przykład to opanujemy w Polsce wirusa.

Spisał Lech Kryszałowicz, Fot. Beata Krzywosz-Rynkiewicz